środa, 5 sierpnia 2015

Post sentymentalny - dużo zdjęć, mało tekstu

Dzień dobry!

Zbieram się od rana do napisania tego postu i jedyne, co przychodzi mi do głowy, gdy chcę wreszcie przelać swoje myśli do komputerowego dokumentu to:


Wiedziałam, że nastąpi chwila, w której w końcu na blogu się odezwę. Wybaczcie, że zniknęłam tak bez zapowiedzi. Głównym powodem mojej nieobecności były problemy ze sprzętem - na 20. urodziny dostałam nowy komputer, który leżakował aż do wiosny tego roku (skoro stary jest jeszcze w miarę ok, to po co używać nowego? ;)), kiedy to chciałam zacząć z niego korzystać. I okazało się, że totalnie nie współpracuje. Co dokładnie się działo - nie wiem, informatyka nigdy mnie nie interesowała, podobno wyszła niewielka ilość wadliwego sprzętu (czemu mnie nie dziwi fakt, że akurat ja się na taki załapałam? :D). W każdym razie laptop został spakowany i pojechał do naprawy, która miała trwać 3 tygodnie, a w rzeczywistości trwała 3 miesiące (plus zahaczyła o Niemcy, bo w PL nie chciano podjąć się takiej sprawy), kończąc się wymianą komputera. Przez ten czas kompletnie straciłam chęć do fotografowania tego, co przygotowałam, mając świadomość tego, że i tak nie mogę nic opublikować (pisanie postów na telefonie? - nie, nie, nie). Poza tym, najzwyczajniej nie miałam weny. Wiecie, jak to jest - człowiek jest najbardziej twórczy, gdy jest nieszczęśliwy. A tego o sobie powiedzieć nie mogę.

Trochę przez ostatnie miesiące się zmieniło. Chciałabym w dużym skrócie przedstawić, co działo się ze mną od wiosny. Jeśli macie ochotę - zapraszam do czytania (tego jest niewiele) oraz obejrzenia zdjęć (o, tego już więcej - nieobrabianych, telefonowych).



KWIECIEŃ








Kwiecień upłynął mi pod znakiem nauki, wiosennych porządków, nocnych rozmów. W kwietniu na nowo zakochałam się w operze i zaczęłam rozwijać się kulinarnie. Kiedyś brzydziłam się surowego mięsa, teraz mam motywację, by coś ugotować. To był miesiąc pełen sprzeczności. Byłam zmęczona zbudowanymi przeze mnie relacjami z ludźmi i dopiero dwa ostatnie tygodnie kwietnia dały jaśniejszy obraz sytuacji. Wtedy jednak nie miałam za dużo czasu na rozmyślania, bo zajmowałam się głównie odrabianiem zajęć we wcześniejszych terminach - wyjeżdżaliśmy na Mazury na żagle, gdy jeszcze normalnie planowo odbywały się ćwiczenia, więc trzeba było załatwiać wszystko wcześniej.

MAJ












Majówka! Pierwsza w życiu spędzona nie z rodziną, nie w górach. Wraz ze swoją ekipą (i 23 innymi) wybraliśmy się na UMED-owski żeglarski obóz. 5 długich dni i nocy przygody. O poranku wyruszaliśmy na jeziora, każdego dnia mieliśmy ustalony punkt, do którego należało dopłynąć. Węgorzewo, Sztynort, Giżycko, Zatoka Kal. Temperatura, szczególnie w nocy i podczas żeglowania, była hmm... tragiczna, ale na to się nastawialiśmy. 7 warstw ubrań miałam na sobie przez cały czas, wymieniałam poszczególne części garderoby tylko na czyste odpowiedniki ;) Późne popołudnia po osiągnięciu zamierzonego celu pozostawały do naszej dyspozycji. Skupialiśmy się wtedy na jedzeniu i rozgrzaniu zmarzniętego ciała - metody były różne. Wieczory to jedna, wielka impreza. A noce - niektórzy spali, ja kładłam się dopiero nad ranem, bo nie ma bardziej klimatycznego miejsca na zawieranie znajomości i utrwalanie tych, które już istnieją. Podsumowując żagle: jeśli nigdy nie próbowaliście - gorąco zachęcam!
Poza tym maj to dla mnie w tym roku spacery po bez, pierwsze truskawki przywożone przez Mamę, jej dzień, balet, na który z tej okazji wybrałam się razem z nią i Bratem* oraz oczywiście - wciąż nudna nauka. Nigdy wcześniej nie uczyłam się całą noc, tak aby prosto od książki iść na kolokwium (zależało mi na dobrej ocenie, aby mieć zerówkę. Zapamiętajcie - ludzie, którym jest wszystko jedno zawsze wyjdą na swoje. Nie ma się co za bardzo przejmować, bo wtedy los jest złośliwy).
Koniec maja to Juwenalia, zabawa od piątku do poniedziałku (jeśli kiedykolwiek byliście, bądź jesteście studentami - wiecie, o czym mówię. Jeśli dopiero będziecie - sami się przekonacie ;)), znajomi, koncerty, akademikowy, niepowtarzalny klimat. Plus zbliżający się koniec zajęć, ostatnie koła i zaliczenia, będące dopuszczeniem do egzaminów.

* XXIII Łódzkie Spotkania Baletowe; byłam na nowoczesnej wersji 'Jeziora Łabędziego' - piękny występ!


CZERWIEC














Czerwiec = sesja. Nie wiem, czy w innych miastach też tak jest - u nas zimowa sesja zwykle należy do łatwych, natomiast letnia to multum egzaminów. Nie będę zanudzać opowieściami na ten temat, bo i tak ten czas spędziłam w sposób alternatywny. Wizja kampanii wrześniowej była na tyle mało przekonująca, że wolałam skupić się na gotowaniu obiadów i odwożeniu o 5 rano na jednostkę pewnego przystojnego medyka-wojaka ;) Tak, tak. To on od dłuższego czasu rozprasza moją uwagę do tego stopnia, że pozbyłam się starych nawyków, przestałam skupiać całą uwagę na sytuacjach dotyczących bezpośrednio tylko mojej osoby i zaczęłam uczyć żyć z kimś. Może dla osób dojrzalszych ode mnie zabrzmi to śmiesznie, ale dotarło do mnie ostatnio, że się starzeję. Cały czas tkwiłam w przekonaniu, że jestem jeszcze 'małą dziewczynką' - wiecie, o co chodzi? Że mam jeszcze czas na związki, że moje życie teraz jest wreszcie poukładane, że muszę skupić się na studiach, wybawić, ile się da... Guzik prawda. Ludzie wokół mnie biorą śluby, rozwody (tak), koleżanki rodzą dzieci i to żaden szok. Dlatego też te problemy z komputerem były mi trochę na rękę - mogłam skupić się na życiu, moim rzeczywistym życiu. Bo przecież im nas w sieci więcej, tym w realnym świecie mniej. Wolałam wyjść na kolację, na fitness, pojeździć na rowerze. Znów poszłam do Wielkiego na operę (to moje nowe postanowienie - chociaż raz w miesiącu wybrać się do teatru czy filharmonii). A koniec końców sesję i tak zdałam. Trochę szczęścia, systematyczna nauka w trakcie roku i na sam koniec tylko przypomnienie, bo do nauki głowy nie miałam. Człowiek zakochany jest jednak bardzo  bezproduktywny ;)

LIPIEC














Lipiec, miesiąc odpoczynku, zleciał mi w mgnieniu oka. Krążyłam między domem a Łodzią (podchorąży miał szkolenie), spotykałam się ze znajomymi, spędzałam czas z Mamą, siedziałam w kuchni. Byłam w górach, pojechałam do Gdańska, do Sopotu, do Częstochowy. Dużo się działo, nie chcę o tym opowiadać, bo wiele z tych historii wolę zachować dla siebie.



DALEJ?
Nie wiem, jak będzie z intensywnością w prowadzeniu bloga. Nie chcę nic obiecywać, nie chcę się do niczego zmuszać. Od początku piszę go przede wszystkim dla siebie - nie dla pieniędzy, reklam, jak największej ilości odwiedzin. Może kiedyś będę chciała bardziej go rozwinąć, zmienić tematykę, rozszerzyć ją. Na razie zostaje, jak jest. Postaram się tu być choć parę razy w miesiącu. Niebawem wyjeżdżam, wracam pod koniec sierpnia. Wrzesień to też kilka luźnych planów, z których może nic nie wyniknie, a może wręcz przeciwnie. Mam też nadzieję, że trzeci rok nie będzie taki straszny, jak się zapowiada.

Pozdrawiam Was ciepło z ogródka (najlepiej jednak pisze się na dworze) w samym centrum kraju ;)

Do napisania!
Magda

3 komentarze:

  1. Życie jest najważniejsze - skoro wszystko Ci się w nim układa, a miejsca dla bloga brakuje - widocznie tak miało być ;) Życzę Ci powodzenia - we wszystkim, co sobie zaplanujesz i zamarzysz :) A jak będziesz pisać, to będę Cię odwiedzać :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszymy się, że u Ciebie wszystko dobrze :)
    Pamiętaj, że jesteś najważniejsza =D

    OdpowiedzUsuń
  3. Nigdy się tutaj nie udzielałam 'komentarzowo', ale zawsze pilnie śledziłam Twoje poczynania kulinarne. Mam nadzieję, że po wakacjach (przy okazji, mam nadzieję, że sierpniowy wyjazd będzie udany:)), wrócisz do nas i czasem coś napiszesz.
    Pozdrawiam z gorącej Warszawy,
    Jagoda

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za odwiedziny na blogu i pozostawiony komentarz :)